M3201/3401SD Koncert - to może być naprawdę świetny sprzęt
- Zaloguj Zarejestruj się by odpowiadać
Moi Drodzy
W poprzednim moim tekście pisałem o naprawie Nabów przez Pana Andrzeja.
W załączeniu pokazuję dzieło.
Oprócz efektów wizulanych Naby dzialają świetnie są idealnie wyważone.
dobra
?
Czarny Koncert pięknie się prezentuje. Szacunek za pietyzm w dbaniu o niego.
@lukaszn:
Dzięki piękne za dobre słowa, bardzo się cieszę, że sprzęt daje przyjemność z właściwej jakości jego działania.
Nagłówkujesz się człowieku, nakombinujesz, narobisz po nocach, postarasz się, żeby było możliwie jak najlepiej - i Ktoś to doceni, opowie kilkoma słowami o swojej frajdzie z tej całej twojej robótki. To naprawdę bardzo przyjemne uczucie, warte tych wysiłków.
?
@lukaszn:
Obejrzałem wczoraj filmik "Reduktora Szumu" na YT, traktujący o temacie "dlaczego sprzęt Unitry był jaki był" [określenie moje, nie autora filmu]: https://www.youtube.com/watch?v=Uk8_CRI0p9s
Zaproszony do wywiadu gość IMHO niewiele wniósł, a autor taktownie przemilczał jedną z najistotniejszych - moim skromnym zdaniem - przyczyn takiego stanu rzeczy, że sprzęt ów był delikatnie mówiąc ogólnie trochę niedoskonały.
Film wyjaśnia też poniekąd, dlaczego tak magnetofon "Impreza", jak i kilka innych projektów nie miał najmniejszych szans na wdrożenie do produkcji. Ale tylko poniekąd...
Uważam mianowicie, że gdyby nie jedna, jedyna okoliczność, która w sumie była pozornie jedynie gwoździem do trumny stworzonej przez system PRL dla wielu wybitnych projektów, heroicznych wysiłków i życiowych poświęceń wielu niezwykle zdolnych ludzi, to mogłoby być zupełnie inaczej i z jakością i z klasą produkowanego wówczas sprzętu *.
Ale to jest trochę wstydliwa okoliczność...
Zanim napisałem tytuł tego tematu, zastanawiałem się, czy to się kiedykolwiek da wykazać, że Koncert może być naprawdę świetnym sprzętem, sam nie mając już co do tego wątpliwości. Wystarczy tylko trochę poprawek... znaczy dużo trochę niełatwych poprawek i jest OK. Tylko czy warto to robić ?
Okazało się, że jak najbardziej warto, choćby dla przeczytania takich wpisów jak te Pana Łukasza czy Pana Macieja, czy innych zadowolonych użytkowników. Ale to tylko taki osobisty aspekt, bez większego społecznego znaczenia i wagi wobec tego, co tu, na UK się zadziało i zadziałało jako kontrprzykład (k..., co za słowa ten facet wymyśla, oczy można połamać i język zwichnąć ;-)) tego, co IMHO sparaliżowało w tamtych czasach jakość, najlepsze projekty i najzdolniejszych ludzi.
Bo przecież tak wiele zależy od naszej kondycji psychicznej, często od jej chwilowego stanu... Tak wiele rzeczy robimy motywowani jakimiś emocjami, przyjemnymi albo niemiłymi dla nas i otoczenia... A bez motywacji nic nie robimy - i tu nie ma wyjątków, zawsze jakaś musi być, inaczej nie ma działania. To niby oczywiste, ale najciemniej bywa pod latarnią. Trwając w prozaicznej codzienności raczej nie myślimy o tym i... działamy pod wpływem emocji. Także zakulisowych, nieuświadomionych.
Jak wrócę stamtąd, gdzie mnie zaraz ktoś pośle, czyli od diabła lub z forum dla domorosłych psychologów, to będzie ciąg dalszy. Teraz przerywnik na właściwszy temat dla wyluzowania klimatu.
Zasilacz Koncertów jest całkiem sprytnie obmyślony, jeżeli wziąć pod uwagę priorytety antyimportowe i wynikającą z nich konieczność używania krajowych elementów dyskretnych i niedyskretnych. Dwa wielgachne elektrolity 2200/40 i 4700/25 raczej do dyskretnych nie należą ;-) (teoretycznie - oczywiście, że należą), rzucają się na oczy zaraz po zdjęciu pokrywy dennej. Trochę przysłonięte szerokimi, blaszanymi wspornikami, dość daleko od samej płytki zasilacza. Pomiędzy nimi a tą płytką dyndają sobie dwie pary skręconych ze sobą, cieniuuutkich kabelków...
* - sorry za tasiemcowe zdanie, przebrnijcie jakoś, please ;-)
cd. za chwilę.
Te kondensatory to główne filtry, zaraz za prostownikami. Pożądane jest więc, aby miały jak najmniejszy ESR.
Za to niepożądane jest, aby gdziekolwiek w magnetofonie było nieskompensowane źródło przemiennego pola magnetycznego i elektrycznego. Tego zwykle nie da się całkiem uniknąć, ale pomaga jakaś forma kompensacji wpływu tego pola, jak np. ustawialne przestrzennie pętle z drutu w magnetofonach rodziny ZK200 na płytkach przedwzmacniaczy, przy pierwszym stopniu wzmocnienia. Koncert jest na to dość odporny, gdyż niemal cały tor akustyczny jest ekranowany blachami chassis i przegródek/rozpórek. Ale przewody w wiązkach nie są ekranowane magnetycznie.
Niekorzystne są te długie i cienkie przewody do kondensatorów, dokładają swoją znaczącą oporność do ESR. Skręcenie ich ze sobą w pary to dobry zabieg producenta, choć nikt nie wiedział po co tak lub raczej co to daje prócz uporządkowania tych druciszczy. Więc właściwie to przypadkowo dobry ruch...
Ale nieprzypadkowo są takie cienkie, choć powinny być grubsze. Kwestia oszczędności miedzi odpada - w wiązkach jest kilkanaście metrów zbyt grubego przewodu, 0,20...0,35 mm.kw. przy znikomych prądach, tu 0,12 (w niektórych egzemplarzach 0,15) przy paru amperach prądu przemiennego. Tak - przemiennego, przed szczytem półokresu napięcia z prostownika kondensator jest ładowany, po tym szczycie rozładowywany, więc prąd płynie raz do, a za chwilę (ok.1/100 sekundy) z kondensatora i w przewodach mamy prąd przemienny. Ponieważ ich rezystancja jest znacząca wobec ESR kondensatorów, odkładka (spadek) napięcia na nich też jest znacząca. Prąd rozładowania okresowego nie jest duży, ale ładowania już tak. Nie mam pojęcia, czy ktoś to wtedy badał, raczej chyba nie. Próbowałem podówczas przedstawić sprawę pewnym dwóm panom - usłyszałem, żebym się nie mądrzył, bo mam za żółto w dziobie, żeby ich pouczać. Może zbyt mało fachowo się wysławiałem, bo samo określenie ESR nie było mi wtedy znane.
To koresponduje z wspomnianą wcześniej szczególną okolicznością skażania otoczenia niemocą kreatywno-twórczą.
Współczesne elektrolity są o tyle mniejsze gabarytowo od tych starych, dobrych elektrolitów ELWY, że sprawę można rozwiązać radykalnie jak widać na fotce. Pod kondensatorami są poduszki z kilku warstw gąbki obustronnie samolepnej 3M. Końcówki kondensatorów przylutowane są wprost do wyjść prostowników - lepiej się chyba nie da. Zwiększyłem jednocześnie 2200 do 4400, żeby nie było brumnięcia w momencie załączania elektromagnesów, gdy przez moment zasilane są dużym prądem.
cd. może jutro, dobrze ?
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- …
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- 8
- 9
- 10
- 11
- …
- następna ›
- ostatnia »
Jedną z elementarnych zasad przy montażu łożysk tocznych, od której nie ma odstępstw w żadnym przypadku jest:
NIE WOLNO DOPUSZCZAĆ, ABY SIŁY PRZY MONTAŻU DZIAŁAŁY POPRZEZ ELEMENTY TOCZNE !!!
Czyli nigdy poprzez kulki, wałki, igiełki czy baryłki. Oznacza to, że przy wciskaniu łożyska na wałek siłę przykładamy do pierścienia wewnętrznego, a przy wtłaczaniu w oprawę - do pierścienia zewnętrznego. Zawsze wprost tam, gdzie występują opory montażu. W przeciwnym wypadku łożysko zwykle ulega uszkodzeniu bądź zniszczeniu wskutek trwałych deformacji wgniotowych elementów tocznych i bieżni. Dobrze jest mieć świadomość, że na przykład przy łożyskach kulkowych siły działające w punkcie styku kulek z bieżniami mogą być 1000-krotnie większe od tej wywieranej osiowo na któryś z pierścieni, gdy drugi stawia opór.
Więc nie ma zmiłuj i trzeba poprawnie to robić.
Do wciśnięcia łożyska w oprawę może służyć przedstawiony na fotkach prosty zestaw.