M 3002 SD / M 4201 SD "Impreza"
- Zaloguj Zarejestruj się by odpowiadać
Zgadza się, w Kasprzaku tylko duże pojazdy transportowe miały szanse coś przemycić.
Wujek tam czasami jeździł, i opowiadał jak przemycali.
No właśnie z tymi kwitami bywały problemy...
...aby przewiercić w niej dwa otworki, to w geście uznania za determinację w przestrzeganiu procedur byli zwalniani z opłaty za to wiercenie, które zresztą sami robili.
Zakład produkujący sprzęt elektroniczny był zapewne uważany za zakład kluczowy, być może o znaczeniu strategicznym, więc raczej nie powinno to dziwić.
...i już można było wyczajać takiego wartownika, co umie jako-tako czytać, żeby blaszce zwrócić wolność bez dalszych perypetii.
Więcej szacunku do ludzi, nie każdy rodzi się inżynierem.
Pozdrawiam
Grzesiek
A wszystko to ma zabarwienie jakby popierające kombinatorstwo, zwykłe złodziejstwo i szachrajstwa pod płaszczykiem dowalenia władzy i komunistom.
Nikt wtedy będąc zatrudnionym w peerelowskim przedsiębiorstwie nie myślał, że dowala komunistom, był tylko bardzo zadowolony, że znowu udało mu się coś podprowadzić, "zakombinować" dla siebie, czy po to, by gdzieś na szaberplacu opylić wyniesiony z zakładu element. Do wnoszenia na teren zakładu by sobie coś tam powarsztatować nie odnoszę się, choć gdybym miał to ocenić, to ocena byłaby również negatywna. Zdecydowanie jestem przeciwnikiem takich zachowań, bez względu na panujacy ustrój i typ gospodarki.
@Grzesioj - popieram :)
Offtopując temat, gdy w latach 80-tych robiłem w liceum zawodowym pracę końcową, to wszystkie potrzebne elementy miałem z wtedy wojskowych ZE Lamina w Piasecznie. Najpierw wszystko co było mi potrzebne zostało wyszukane dosłownie w złomie jak obudowa, diody prostownicze dużej mocy, zostały na linii wyposażone w dłuższe wąsy przyłączeniowe i oznaczone jako brakowe, a odpowiedni transformator nawinięty od nowa, bo tylko rdzeń pasował. Obliczenia do transformatora 3 x sprawdzał i poprawiał mistrz działu nawijania silników, gdzie po nawinięciu transformator był lakierowany i wygrzewany w piecu. Na całość składałem podanie do dyrektora technicznego, potem podpis sekretarza POP w zakładzie, a następnie zgoda komendanta straży przemysłowej. Papierologia trwała tyle co gromadzenie i materiałów i złożenie wszystkiego, sprawdzenie i rozłożenie. Bardzo pomocna w papierologii była moja mama która pracowała w dziale Głównego Energetyka a gdzie miałem praktyki miesięczne i skąd poszedł wniosek o pomoc w przygotowaniu pomocy naukowej dla szkoły, a która oczywiście znała się ze wszystkimi sekretarkami i odpowiednio mnie kierowała, bo te wszystkie papiery, nawet z pokoju do pokoju, sam musiałem przenosić. Od strony technicznej pilnowali i wspomagali mnie technicy z warsztatu, którzy nieraz krok po kroku mówili co, jak i dlaczego ;-)) Praca na szczęście wyszła zgodna z założeniami technicznymi i działała.
No właśnie z tymi kwitami bywały problemy...
...aby przewiercić w niej dwa otworki, to w geście uznania za determinację w przestrzeganiu procedur byli zwalniani z opłaty za to wiercenie, które zresztą sami robili.Zakład produkujący sprzęt elektroniczny był zapewne uważany za zakład kluczowy, być może o znaczeniu strategicznym, więc raczej nie powinno to dziwić.
...i już można było wyczajać takiego wartownika, co umie jako-tako czytać, żeby blaszce zwrócić wolność bez dalszych perypetii.
Więcej szacunku do ludzi, nie każdy rodzi się inżynierem.
Pozdrawiam
Grzesiek
I nikogo podówczas nie dziwiło. W rzeczy samej - Kasprzak w stanie wojennym był zakładem zmilitaryzowanym. Co to oznaczało to już może nie będę wspominał.
W przytoczonych faktach nie widzę wyrazu braku szacunku do kogokolwiek, nie wyłączając okupanta jako naczelnej przyczyny takiego stanu rzeczy. Ale to jakby inny rodzaj szacunku...
Nie popieram złodziejstwa i innych podobnych negatywnych postępków."Zabarwienie jakby popierające" to kwestia indywidualnych okularów interpretacji. Co więcej - w grupie osób, z którymi utrzymywałem wówczas ściślejsze kontakty zawodowo-hobbystyczne nie wypadało nawet o tym głośno mówić, że można by coś pozyskać nie do końca legalnie. Musieliśmy się liczyć z ewentualnością prezentacji prototypu do zgłaszanych wniosków.
@WojtekP27 - gratulacje za utrzymanie czystego sumienia aż do końca. Spokojny sen jest więcej wart niż cały ten sprzęt.
@WojtekP27 - gratulacje za utrzymanie czystego sumienia aż do końca. Spokojny sen jest więcej wart niż cały ten sprzęt.
Andrzeju, nie mogłem wtedy w inny sposób wykonać tej pracy. Zresztą nauczyciel który mi ją przydzielił, poza nauczaniem w naszej szkole, pracował wtedy w Laminie , również w dziale Głównego Energetyka, więc praca była jakby wykonywana na zlecenie i potrzeby szkoły. Największym problemem był transformator. Najpierw rozebrać tak żeby nie zniszczyć nic, potem nawinąć nowe uzwojenia. Pamiętam do dziś przekroje Pierwotne 2,5mm2 i wtórne 4,5mm2, potem złożyć rdzeń z blach itd ;-)). A co najlepsze, po podłączeniu, działało :-)))
Proszę już o wygaszenie offtopu powoli. :)
Pamiętam do dziś przekroje Pierwotne 2,5mm2 i wtórne 4,5mm2, potem złożyć rdzeń z blach itd ;-)). A co najlepsze, po podłączeniu, działało :-)))
Tak nie do końca offtopowe rozważania: 2,5 kwadrat miedzi na pierwotnym... To pracowało pod siecią 220V ? Sam go przenosiłeś, czy miałeś widlaka do dyspozycji ?
To tak niby pół-żartem ;-). Przy takim przekroju miedzi w trafoszczaku przyjmuje się zwykle gęstość prądu w okolicach 3...3,5 A/mm kw. Przy pracy okresowej 10% (czas pełnego obciążenia) można i pięć razy tyle. Dla wtórnego Cu 4,5 kw. daje to spore możliwości prądowe. Co ten trafor zasilał ?
Duże transformatory - takie powiedzmy od 1kVA w górę (ale nie takie 200MVA ;-)) - to dość niebezpieczne zabawki. Wszystko przez to, że pole magnetyczne ma zwyczajowo czapkę-niewidkę, a tu jeszcze ukrywa się ze swoją energią w rdzeniu. Dobrze jest pamiętać, że każdy zasobnik energii mający możliwość nagłego jej uwolnienia może nas zaskoczyć tą nagłością.
Tak mi się tylko nieśmiało przypomniało dla młodszych adeptów sztuki ;-).
Gdyby ktoś z owych w/w chciał naocznie przekonać się o istnieniu tego zasobu energii w rdzeniu, to dość łatwo to zrobić. Potrzebny jest dowolny trafo sieciowy 80...250VA, żaróweczka 3,5...9V max. 0,5A i żródełko prądu 3...12V, czyli jakaś bateryjka albo akumulatorek, ale o napięciu nie wyższym (najlepiej sporo niższym) niż napięcie znamionowe żaróweczki.
Żaróweczkę podłączamy do uzwojenia sieciowego transformatora a następnie przykładamy tam równolegle napięcie ze źródła. Popłynie prąd rozgałęziony - część przez żarówkę (powinna się przynajmniej lekko zażarzyć, jeśli źródło nie jest anemiczne prądowo) a reszta przez uzwojenie. Gdy teraz odłączymy źródło...
Więcej czasu muszę przeznaczać na pozyskiwanie środków dla tego projektu niż przed rokiem, ale sprawa nadal posuwa się naprzód. Pokazane wcześniej elementy wirników poskładałem w kompletne wirniki, kalibrując wcześniej czopy łożysk i selekcjonując indywidualnie nakładki mosiężne dla uzyskania właściwej szczeliny na spoinę klejową, korzystną dla użytego Loctite 648.
Teraz ważna operacja szlifowania końcowego magnesów. Wbrew pozorom, da się to przeprowadzić w stanie namagnesowanym i na sucho, bez chłodzenia. Warstwa ok. 0,1 mm zdejmowana jest "na trzy razy" przy użyciu takiej wydumki jak na obrazku. Zmajstrowałem ową przystawkę do standardowej polskiej szlifierki stołowej NSA-150, produkowanej (firmowanej ?) niegdyś przez grupę techniczną "URANIA". Służy już ponad 30 lat, żadnej awarii a pracuje dość sporo. Tarcze ścierne (tu - diamentowa) każdorazowo dokładnie wyważane.
Mały silniczek przystawki napędza element szlifowany z prędkością ok. 50 obr/min poprzez kombinowaną przekładnię (pasowa + zębata wielostopniowa). Element - tu ów wirniczek właśnie - jest osadzony w parze wyselekcjonowanych łożysk tocznych, odpowiednio uszczelnionych przeciwpyłowo.
Efekt tej pozornie prymitywnie zorganizowanej operacji jest taki, że wirniczek nie wymaga już wyważania. A może kręcić się powyżej 60 000 obr/min przy spełnieniu wymogu niewyczuwalnych wibracji i niemal bezgłośnej pracy.
Koncepcja wykorzystania technik aerodynamicznych w Imprezie II jest przecież nadal aktualna.
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- …
- 49
- 50
- 51
- 52
- 53
- 54
- 55
- 56
- 57
- następna ›
- ostatnia »
No właśnie z tymi kwitami bywały problemy...
Uparci załatwiali to tak, że deponowali fant w depozycie przed bramkami (był takowy i działał czasem) dokumentując ten fakt, a potem pisali wniosek o zezwolenie na wprowadzenie tego fantu na teren ZRK. Po zebraniu kilku pieczątek i podpisów (że nie wybuchnie, nie otruje, nie zabrudzi, nie obrzydzi, nie zuboży potencjału twórczego, nie promieniuje, stanowi własność wiadomo czyją, w jakim celu i na jak długo ma zająć cenny teren ZRK i czy właściciel aby na pewno uwolni zakład od tego ciężaru w deklarowanym terminie i w tym samym stanie, co na początku. Znaczy fant w tym samym stanie, nie właściciel ;-)).
Gdy już po dość długich formalnościach mogli wnieść tę blaszkę, aby przewiercić w niej dwa otworki, to w geście uznania za determinację w przestrzeganiu procedur byli zwalniani z opłaty za to wiercenie, które zresztą sami robili.
Potem jeszcze dwie czy trzy parafki na tym powyższym blaszkowym paszporcie i już można było wyczajać takiego wartownika, co umie jako-tako czytać, żeby blaszce zwrócić wolność bez dalszych perypetii.