Moja (nasza) droga...
- Zaloguj Zarejestruj się by odpowiadać
Poruszony do głębi tym, ćo ostatnio dzieje się na Forum, czyli wysypem różnorakich "adeptów elektroniki" spod znaku lutownicy, kondensatora i często - niestety - pyskatej gęby, reagujących na zwrócenie uwagi agresją typu:
Nienawidzę takich trolli którzy umieją wytykać palcami zamiast pomóc człowiekowi.
zadających durne pytania:
Jak ty zaczynałeś przygody z elektroniką to jestem ciekaw czy wszystko od razu robiłeś BEZBŁĘDNIE?
pragnąłbym przedstawić, jak wyglądały moje prapoczątki i że nie wyglądało to tak, jak się im wydaje.
Na samym wstępie chciałbym zaznaczyć, że NIEBAGATELNĄ rolę w moim życiu, poznawaniu tego świata odegrała... znienawidzona komunistyczna szkoła, w której miałem lekcje chemii, fizyki, zajęć praktyczno-technicznych, gdzie - być może, nie pamiętam już tego - pierwszy raz w życiu trzymałem w ręku przysłowiowy młotek, gwoździa, stałem z dłutem przy tokarce, lutowałem, nawijałem jakieś cewki do prymitywnego silnika elektrycznego, kaligrafowałem pismo techniczne (tuszem i stalówką na papierze milimetrowym!). W liceum były prowadzone były zajęcia laboratoryjne na profesjonalnych stołach, gdzie prowadziliśmy eksperymenty z termodynamiki, mechaniki, elektryki, mierzyliśmy temperaturę, napięcie, prąd, obserwowaliśmy błyski scyntylatora powstające pod wpływem promieniowania alfa itp. itd. Szkoła ta dała - tak, nie bójmy się tego powiedzieć - podwaliny do wkroczenia do skomplikowanego świata techniki, nie to, co dzisiejsze klikanie na smartfonie, dające złudne poczucie wiedzy i umiejętności.
Ale do rzeczy. Elektroniką tak na pół poważnie zacząłem interesować się w wieku może 14-15 lat, trochę pod wpływem kolegi z klasy, który ciągle coś tam lutował, trochę pod wpływem Taty, który zaczął przynosić mi do domu różne elementy elektroniczne, starając się tłumaczyć, co to jest, jak działa, do czego służy. Były to zarówno elementy sprawne, abym mógł coś z nich zbudować, zobaczyć, jak funkcjonują, jak i elementy uszkodzone, abym za pomocą młotka i lupki zajrzał, co jest w środku. Tata nie był elektronikiem lecz fizykiem, dokładniej - nauczycielem fizyki - ale pracował w hucie jako - jeden z pierwszych, a w moich okolicach pierwszy - programista komputerowy, otoczony w pracy chmarą elektroników i "elektroników".
Jeździłem zarówno z Tatą jak i kolegami po sąsiednich miastach w nadziei, że może trafimy w księgarni na jakąś książkę w której będą opisane elementy, jakieś układy elektroniczne, będą jakieś schematy ciekawych urządzeń, na jakiś sklep, aby kupić w nim zestaw - nie pamiętam nazwy - młody elektronik (?). Była w nim garstka elementów, jakaś płytka, książeczka ze schematami. Jeździliśmy po bomisach w celu... hm..., no właśnie, najczęściej bez konkretnego celu, aby "coś" kupić, podłubać w tym, polutować, rozlutować, kupić jakieś elementy czy układy, które pewnie kiedyś "się przydadzą". Biegało się po kioskach w mieście, aby kupić jakieś czasopismo typu "Młody Technik", bo tam też bywały opisy jakże wtedy dla mnie skomplikowanych urządzeń elektronicznych.
Co do sprzętu - pierwszą moją lutownicą była oczywiście lutownica grzałkowa, później "dorobiłem" się jakże ciężkiej i -tak mi się wtedy wydawało - nieporęcznej lutownicy transformatorowej. I uczyłem się, uczyłem się lutować. Nie na magnetofonach, w których bezmyślnie wymieniałbym kondensatory. O nie, kondensatory to był towar luksusowy, po który trzeba było jechać najczęściej do innego miasta, nie mówiąc już o magnetofonie, którego zwyczajnie nie miałem. A nawet gdybym go miał, nie przyszło by mi do głowy, żeby w nim grzebać bo taki sprzęt otoczony był niemalże boską czcią :)
Lutowało się więc jakieś proste układy ze zdobytych, przerysowanych skądś schematów, jedne działające, inne, pełne ewidentnych błędów - ale któż to mógł wtedy wiedzieć - nie. Układy oczywiście w postaci "pająków" - ileż to razy prostujący się w czasie lutowania drucik kierował kroplę roztopionej cyny na czoło, policzek czy powiekę. A potem człowiek cieszył się jakimś generatorkiem, w którym migały diody świecące, jakimś radyjkiem superreakcyjnym, nadajnikiem o zasięgu kilku metrów czy jakąś akustyczną "piszczałką". Samodzielnie zbudowany zasilacz, z budzącym szacunek elementem, jakim był transformator, na pierwszej, nieudolnie wytrawionej w kwasie azotowym płytce drukowanej był już bardzo poważnym i niezwykle użytecznym w "pracowni" urządzeniem.
Czas płynął szybko, nadszedł okres studiów i dość przypadkowo i w ostatniej chwili wybranego kierunku - ...elektroniki. Okres fascynacji wielkim miastem, pewexami i ich zawartością - nowoczesną, kolorową, kuszącą pięknym dizajnem i kolorowymi wyświetlaczami tudzież sączącym się z niej dżwiękiem, zupełnie nieznaną i fascynującą techniką cyfrową - dsp, cd, dat, wzmacniaczami cyfrowymi. Porównania z naszym smutnym sprzętem nadeszły same i szybko. Rozpoczęły się dyskusje o układach redukcji szumów, dolby hx-pro, układami scalonymi i hybrydowymi, dziwnymi i niezrozumiałymi układami stosowanymi we wzmacniaczach, pierwsze nieśmiałe próby ingerencji w otoczony czcią unitrowski sprzęt. Wymiany tranzystorów, wstawianie układów dolby bc do magnetofonów ich nieposiadających, wyrzucanie układów 741 ze wszelkich torów akustycznych, modyfikacje wzmacniaczy mocy. Czlowiek coraz więcej widział, coraz więcej rozumiał, potrafił i miał większą wiedzę. Ale wiedzieć wszystko? Do tej pory daleko mi do tego :)
A potem? Coż, koniec beztroskiej młodości, praca - huta, szpital, jedna firma, druga firma... Nigdy przez ten okres nie pracowałem jako elektronik ani tym bardziej serwisant, ale kontakt pośredni z elektroniką miałem i mam jako automatyk.
Także Panowie adepci z lutownicą i kondensatorem w ręku - WIĘCEJ SZACUNKU DLA ELEKTRONIKI, to nie jest bułka z masłem i nie zaczyna ani nie kończy się na lutowaniu i wymianie kondensatorów. Więcej szacunku dla tych, którzy nie zawsze piszą RZECZY MIŁE, ale prawdziwe i warte przemyślenia i zastanowienia, dla tych, którzy swoją wiedzę ZDOBYWALI latami i przez dziesięciolecia dochodzili do tego punktu, w którym są. Howgh!
A poniżej kilka przypadkowych zdjęć z tej długiej i trudnej drogi. Proponuję innym wypowiedź na temat - jak wyglądała moja droga. Taki wspominkowy, świąteczny temat.
Pozdrawiam
Grzesiek
Nie da się pod pierwszym postem tematu, więc robię to tu. Daję łapkę w górę Grzegorzu. Świetnie się czytało i ogólnie w punkt, 100/100 i co tam jeszcze. W pełni podzielam.
W pełni popieram i daję łapkę dla Grzesia w Twoim poście paulus60. Nic dodać, nic ująć.
Każdy zaczyna inaczej.
Mój początek z elektroniką to moment gdy nauczyłem się korzystać z śrubokręta. Kasprzak mamy w jedno popołudnie przestał istnieć, potem Hania i następnie Manuela. W tedy nie wiedziałem nawet co to jest. Na tym się skończyło do czasu jak w technikum dostałem magnetowid od kolegi. Tu już poważne podejście do sprzętu. Nie zapomnę pierwszej naprawy polegającej na wymianie kondensatorów w zasilaczu bazując na tematach z elektrody. Pierwszy raz trzymałem lutownicę a o dziwo magnetowid zaczął po tym działać. Dalej amator ze śmietnika i przestrajanie, a teraz naprawa końcówki mocy w Sabie. Nie mówię że wszystko łatwo przychodzi, wręcz przeciwnie. Pełno popalonych ścieżek w radiach, kilka zwarć, z miernikiem też na bakier szczególnie z określeniem co mierzone wartości oznaczają. Schematy to bardziej "tak to jest rezystor, tu kondensator, tyko po co one tu są?" niż ich czytanie. Ale idę dalej i się nie poddaję. Każdy popełniony błąd to doświadczenie na przyszłość.
Więc kończyć może nie ale z elektroniką zaczynałem od wymiany kondensatorów.
Co do konkluzji zgadzam się zupełnie.
Co do rysunków i schematów to pełen szacunek za tak staranne odwzorowanie elementów i ich przekrojów. Wygląda lepiej niż w niejednej książce. Rozbawiły mnie też komentarze do zapisków przy regulacji MDSa. Czuć w nich nierówną walkę.
Moja droga zaczęła sie gdzieś pod koniec podstawówki. Rozbieranie zepsutych odbiorników radiowych , magnetofonów itp. Wylutowywanie elementów z płytek i rozszyfrowywanie co jak się nazywa . Pamiętam jak w składnicy harcerskiej wypatrzyłem czarną plastikową walizkę a w niej:miernik wychyłowy , lutownica kolbowa jakieś kombinerki , zamiast ucinaczek do kabli były zwykłe obcęgi, parę wkrętaków i chyba puszeczka kalafonii.Oj długo nudziłem tate o zakup tej walizki aż wreszcie się zgodził. I też było zakładanie teczek w kiosku a w teczce :Młody Technik, Radioelektronik itp. Pózniej nastał czas wyboru szkoły ponad podstawowej. Padło na zwykłą zawodówkę o profilu servisant sprzętu RTV .Praktykę miałem w WPHW (dla młodych wojewódzkie przedsiębiorstwo handlu wewnętrznego) oni mieli swoje punkty usługowe od AGD,RTV itp.Ze szkołą wyszło 10lat w takim servisie.Pózniej nastała prywatyzacja : jedne punkty upadły inne przejeli pracownicy .I na kilka lat pozegnalem sie z servisem.Ale zamiłowanie zostało i nadal lubie w tym grzebać. Co lepsze gdy nastała era gsm -zakupiłem tak zawane boxy servisowe do telefonów,stacje hot air, zakupiłem też programatory . Udało się też naprawić kilka laptopów. Pracowałem też przy przezwajaniu silników elektrycznych, naprawie elektronarzędzi i spawarek. Potrafię też wgrywać mapy do nawigacji. P.S .Przypomiałem sobie jak wyjąłem żaróweczkę z żelazka i wsadziłem te przewody do gniazdka 220V .Oj aż mnie odrzuciło od ściany , pózniej sobie uzmysłowiłem ,że żarówka w żelazku zasilana jest prze element grzejny i obniża napięcie.A tu poszło bezpośredni 220V.To było w którejś klasie podstawówki.:)
Ciekawie się to czyta. I daje sporo do myślenia.
Pzdr.
Swoje zdanie na temat Grzesia wyraziłem w wiadomym temacie. Grzesiu, NIKT nie może nikogo obrażać, ja staram się temperować zapędy jak to ładnie nazwałeś >>"adeptów elektroniki" spod znaku lutownicy, kondensatora i często - niestety - pyskatej gęby, reagujących na zwrócenie uwagi agresją<<
Ze swojej strony dodam tylko, że w pełni Cię popieram. Każdy może się pomylić, coś niewłaściwego w emocjach napisać, ale może się ZDARZYĆ, a nie być normą. Pozdrawiam.
Tak od 1985 roku jestem maniakiem elektroniki, a miałem wtedy 13 lat. Ten świat tych kolorowych elementów elektronicznych był dla mnie magiczny. Elementy kolekcjonowało się i wymieniało z kolegami, niemal jak wcześniej poprzednie pokolenia kolekcjonowały znaczki pocztowe.
Dzięki za komentarze i zachęcam do szerszych opowieści. Słowo "moja" w temacie z założenia miało oznaczać "każdego". Choć rozumiem, że nie każdy ma takie pamiątki z przeszłości. Ja po prostu tego nie wyrzuciłem i teraz sam się z tego nieraz śmieję...
Pozdrawiam
Grzesiek
Opisaną przez Kolegę Grzesioj drogę określę w sposób krótki.
Edukacja,staranna edukacja,pomoc rodziców w rozwoju zainteresowań,dążenie do wiedzy.
PASJA.
To wszystko powoduje,że jesteśmy tam gdzie gdzie chcieliśmy być.
Pracując zawodowo regularnie odbywałem szkolenia z zakresu napraw pojawiających się nowych modeli.
Mimo,że byłem człowiekiem dorosłym, to chętnie w tych szkoleniach uczestniczyłem.
Zawsze wynosiłem z nich wiedzę,która ułatwiała mi pracę zawodową.
Nigdy nie miałem pretensji jeśli ktoś podpowiadał mi jak dany podzespół naprawić.
Samemu też chętnie dzieliłem się wiedzą z młodszymi kolegami i mam satysfakcję z tego,że niektórzy z nich przez wiele lat stanowili krajową czołówkę.
Taki to skromny wycinek mojej drogi.
Oby wszyscy młodzi adepci niebywale trudnej,bo wymagającej
solidnej podbudowy teoretycznej,a także ponadprzeciętnych zdolności manualnych dziedziny jaką jest elektronika, brali przykład z doświadczenia starszych kolegów.
A starsi koledzy,którzy nie zawsze kończyli kursy pedagogiczne odnosili się z większą wyrozumiałością do początkujących, to by było super.
Nie mogę dać bezpośrednio pod pierwszym postem "łapki" daję ją teraz. Nie jestem elektronikiem, choć ją lubię i podziwiam ludzi którzy ją porafią zrozumieć i naprawić. Parę razu udało mi się tu pomoc w naprawach, ale to bardziej na zasadzie podpowiedzi, co ewentualnie mogło nie zadziałać niż wskazanie właściwego elementu. Z zawodu jestem elektromechanikiem więc i z elektroniką mam trochę do czynienia. Rozróżniam elementy elektroniczne i jaką rolę pełnią, ale gdy mam coś z elektroniki do naprawy, do oddaje to kolegom którzy mają o tym większą wiedze. Grześ dokładnie w punkt ująłeś to wszystko. Wiedza nie bierze się z czytania artykułów, a z ciężkiej pracy i słuchania ze zrozumieniem porad innych. Mam tylko nadzieję, ze co poniektórzy z młodszych kolegów też poczytają "ze zrozumieniem" ten temat. Tu nikt nikomu nie chce dokuczyć, ale przy ignorancji i braku wiedzy czasem opiepsz się należy. A to, ze ktoś wzywa do przeczytania czegoś nie jest obrazą tylko prośbą o ułatwienie wzajemnej współpracy.
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- następna ›
- ostatnia »
Nie da się pod pierwszym postem tematu, więc robię to tu. Daję łapkę w górę Grzegorzu. Świetnie się czytało i ogólnie w punkt, 100/100 i co tam jeszcze. W pełni podzielam.