Przewrotne pytanie na temat dynamiki dźwięku CD
- Zaloguj Zarejestruj się by odpowiadać
Pierwszy prawdziwy wieloślad 8 śladów powstał dopiero pod koniec lat 60 a seryjna produkcja to rok 70.
A jak było wcześniej?
https://www.youtube.com/watch?v=_Q-scxybnp0
Wiadomo, że na początku wszystko było w mono. Rozwój techniki, pozwalał na rozwój techniki nagraniowej i odsłuchowej. Między starymi a nowymi płytami, widzimy różnicę w jakości materiału, a raczej w jakości jego wykorzystania. Gdy stereofonia na dobre zagościła na rynku, a hifi trafiło pod strzechy, nie spłaszczano jak teraz przekazu pod potrzeby mini głośniczków, smartfonów czy mini słuchawek.
Zapewne odpowiem sam sobie na postawione pytania, ale skoro zacząłem temat, to go zakończę. Materiał porównawczy w postaci pożyczonych płyt nie zdał się na wiele, ponieważ pochodziły z lat 70-tych i mocno odbiegały od tego, co usłyszałem na płycie Richarda, ale jak zwykle pomógł Internet z zasobami muzyki.
Dla uproszczenia, jako cezurę czasową stawiam rok 1970 - wiadomo tu nie da się postawić sztywnej granicy.
1. Dynamika.
Przed 70 jest traktowana inaczej, podam to na przykładzie:
zakładając skalę od 1 do 10, gdzie jeden to najcichszy dźwięk nagrania jaki da się usłyszeć przy małym (do 0.5W) poziomie głośności, a 10 to najgłośniejszy jaki pojawia się nagraniu, przed 70 skala 1-8 instrumenty, 10 zarezerwowane niemal zawsze dla wokalisty; po 70 instrumenty 2-10, wokal nie jest uprzywilejowany.
Inaczej mówiąc nagrania po 70 są głośniejsze i często instrumenty dominują nad wokalem
2. Kompozycja materiału.
Przed 70 najważniejszy jest wokal i niemal zawsze wysuwa się przed instrumenty; instrumenty mają bardziej zróżnicowane poziomy, ale tak, aby najcichsze partie jednego nie były zagłuszane przez inne. Po 70 różnie z tym bywa, dość często poziom jest na tyle wyrównany, że ciężko odróżnić od siebie - zwłaszcza gitary.
Instrumenty perkusyjne: przed 70 zdecydowanie cichsze partie instrumentów "cykających", jak np. talerze - po części będzie to wynikać z niedoskonałości zapisu wyższych tonów, ale generalnie są one mniej męczące niż w nagraniach po 70.
Bardziej wyważone dostosowanie poziomów i ich optymalizacja nadążająca za kompozycją utworu sprawia, że nawet przy bardzo rozbudowanych instrumentach (smyczki, sekcje dęte, dodatkowo chórki) nie cierpi na tym lokalizacja źródeł dźwięku.
3. "Ulepszacze".
W nagraniach przed 70 prawie nie występują efekty instrumentów i "ulepszacze" stosowane powszechnie w studiach nagrań w późniejszym okresie, nawet mały przester gitary jest rzadko spotykany. Nie ma mowy o kompresorach, faderach, reverbach, itp. - dźwięk jest taki, jaki w naturalny sposób tworzy go instrument. Po 70 mamy gwałtowny rozkwit "polepszaczy" i efektów, usłyszenie gitary na czysto, bez przesterów graniczy z cudem.
Czy to wszystko sprawia, że "było lepiej"? Nie w tym rzecz, czy lepiej, czy gorzej, jest po prostu INACZEJ.
Nigdy wcześnie nie słuchałem utworów z tamtego okresu, bo były poza moim zainteresowaniem. Słuchanie przez dziesięciolecia niemal wyłącznie rocka (z pewnym dodatkiem muzyki elektronicznej) przyzwyczaiło mnie do określonego masteringu materiału, który jest zdecydowanie bardziej ujednolicony i jazgotliwy w stosunku do starych kawałków przed 70. Stąd takie moje zaskoczenie "lekkością i przestrzennością" starych nagrań.
Przesłuchanie "Rock'n Roll Juvenile" Cliffa Richarda z 1979 po przesłuchaniu składanki jego utworów z lat 60-tych na płycie "Cliff Richards and The Shadows"
jest jak wejście na hałaśliwy plac budowy tuż po spacerze w parku. Oczywiście nie oznacza to, że mamy zaorać wszystkie place budów :).
O ile w latach 50 może efekty były w powijakach, to w latach 60 kompresor lampowy był podstawą w indywidualnych instrumentach. Natomiast mastering jeszcze nie istniał i stąd inne brzmienie. Eksperymenty z muzyką zaczęły się na początku lat 70 przy okazji wprowadzenia systemów wielośladowych i powtarzalności odsłuchu instrumentu.
W ogólności - są płyty stworzone z dbałością o to, aby było słychać i wokalistę, i wszystkie instrumenty. Są też takie, które zawierają masę wokalno-instrumentalną, ścianę dźwięku. I nie zależy to od tego, czy były nagrywane przed, po, czy w roku 70, czy są cyfrowe AAD czy DDD, czy są analogowe. Zależy to od realizacji, która to podyktowana jest modą, potrzebą chwili, głuchotą słuchających, sprowadzeniem muzyki do roli gumy do żucia dla uszu czy jak zwał tak zwał. Pisaliśmy to już wiele razy. Po co to się nad tym rozwodzić?
Pozdrawiam
Grzesiek
No bo znowu jeden z drugim roztrzepuje temat wyższości analoga nad cyfrą, ale nie zadał sobie trudu zrobienia kopi swojej muzyki analogowej na cyfrę za pomocą dobrej karty audio by zrozumieć fenomen cyfry.
Jest to tym bardziej uzasadnione że każde odtworzenie analoga powoduje jego destrukcję. Polskie radio w prl prawie zawsze odtwarzało kopie płyt z taśm by oszczędzać frezowanie LP czy singli.
I tak mnie zjedzą.
Nigdy wcześnie nie słuchałem utworów z tamtego okresu, bo były poza moim zainteresowaniem. Słuchanie przez dziesięciolecia niemal wyłącznie rocka (z pewnym dodatkiem muzyki elektronicznej) przyzwyczaiło mnie do określonego masteringu materiału, który jest zdecydowanie bardziej ujednolicony i jazgotliwy w stosunku do starych kawałków przed 70. Stąd takie moje zaskoczenie "lekkością i przestrzennością" starych nagrań.
Właśnie dlatego.
Sorki, że cytuję sam siebie, ale obecnie w ogólnej masie czegoś, co określane jest jako muzyka rozrywkowa (bzdurne określenie, wszak każda muzyka służy rozrywce) podobna dbałość o niuanse w realizacji nagrań to raczej wyjątek, a nie reguła. Jest inaczej i doskonale to słychać, a czy tak jest lepiej, czy gorzej, niech każdy oceni sam.
Tomi, kolego sympatyczny, błądzisz w ciemnym lesie, jak nastolatka po zawodzie miłosnym.
Moja wrzutka nie dotyczy rzekomej wyższości analoga nad cyfrą, bo w latach sześćdziesiątych nikomu technika cyfrowa w studiu nagrań nawet się nie śniła. Mnie chodzi wyłącznie o to, JAK się realizowało nagrania, a nie JAKĄ TECHNIKĄ i dlaczego nowe nagrania z całą tą kosmiczną techniką realizacji niekoniecznie mają lepszą stereofonię, a teoretycznie powinny mieć.
Nie ma o czym mówić chyba... Widząc, jak się dzisiaj słucha muzyki, na smartfonie, na kolumnach wciśniętych, gdzie było miejsce, na pseudogłośnikach bluetooth it.d. it.p., dochodzę do wniosku, że stereofonia jest nieważna. Ważne, żeby było słychać wyraźnie pojękiwania niby wokalistek/wokalistów i bzyczenie motywów syntezatorowych pozwalających "słuchaczom" rozpoznać w sekundę co to za "utwór" właśnie wybrzmiewa na "ajfonie". W przypadku odsłuchu na najczęściej pojedynczym głośniku Bluetooth ważne jest, żeby dobrze dudnił "bass" przerywany "cykaniem wysokich". Co ambitniejsi "słuchacze" próbują zaznajomić się z prawdziwą muzyką, o której coś tam słyszeli (vide Kate Bush ostatnio) i to dla nich chyba jest ta nowa produkcja, bo bez "bassu" i stłamszonej dynamiki nie strawiliby tego...
Co ambitniejsi "słuchacze" próbują zaznajomić się z prawdziwą muzyką, o której coś tam słyszeli (vide Kate Bush ostatnio) i to dla nich chyba jest ta nowa produkcja, bo bez "bassu" i stłamszonej dynamiki nie strawiliby tego...
Żeby nie serial, to nawet by nie sięgnęli po ten utwór. W ogóle twórcy sięgnęli po całkiem niezłą muzykę z tamtych lat i sporo jej eksponują.
Tak się składa, że cytowany przez Ciebie utwór "The yung ones" to nr 1 na stronie A mojej płyty (składanka), oczywiście stereo.
To co napisałeś o produkcji w studio, to rzecz jasna prawda, wówczas (i nawet sporo później) rejestrowało się wszystko osobno na taśmie, potem reżyser dźwięku/aranżer kompilował całość.
Mam już pewien skrystalizowany pogląd, dlaczego ta płyta tak mnie zaskoczyła in plus, napiszę o tym później, po przesłuchaniu materiałów porównawczych do jakich mam dostęp (znajomi bliżsi i dalsi):
- Gloria Gaynor (LP, 1 połowa 70)
- Donna Summer (LP, składanka z lat 70)
- Amanda Lear (LP, 2 połowa 70)
- Barbra Streisand (LP, 2 połowa 70)
- Cliff Richard (LP, 2 połowa 70)
- Tina Turner (CD i LP, 80)
- Basia (CD, 80)
Wybrane nieprzypadkowo, bowiem poza Tiną i Basią wcześniej nie słuchane.