Moja (nasza) droga...

41 odpowiedzi [Ostatni post]
 
Poziom 8
Punkty: 10305
Posty: 4826
W klubie od: 29/12/2018

Poruszony do głębi tym, ćo ostatnio dzieje się na Forum, czyli wysypem różnorakich "adeptów elektroniki" spod znaku lutownicy, kondensatora i często - niestety - pyskatej gęby, reagujących na zwrócenie uwagi agresją typu:

Cytat:

Nienawidzę takich trolli którzy umieją wytykać palcami zamiast pomóc człowiekowi.


zadających durne pytania:
Cytat:

Jak ty zaczynałeś przygody z elektroniką to jestem ciekaw czy wszystko od razu robiłeś BEZBŁĘDNIE?


pragnąłbym przedstawić, jak wyglądały moje prapoczątki i że nie wyglądało to tak, jak się im wydaje.

Na samym wstępie chciałbym zaznaczyć, że NIEBAGATELNĄ rolę w moim życiu, poznawaniu tego świata odegrała... znienawidzona komunistyczna szkoła, w której miałem lekcje chemii, fizyki, zajęć praktyczno-technicznych, gdzie - być może, nie pamiętam już tego - pierwszy raz w życiu trzymałem w ręku przysłowiowy młotek, gwoździa, stałem z dłutem przy tokarce, lutowałem, nawijałem jakieś cewki do prymitywnego silnika elektrycznego, kaligrafowałem pismo techniczne (tuszem i stalówką na papierze milimetrowym!). W liceum były prowadzone były zajęcia laboratoryjne na profesjonalnych stołach, gdzie prowadziliśmy eksperymenty z termodynamiki, mechaniki, elektryki, mierzyliśmy temperaturę, napięcie, prąd, obserwowaliśmy błyski scyntylatora powstające pod wpływem promieniowania alfa itp. itd. Szkoła ta dała - tak, nie bójmy się tego powiedzieć - podwaliny do wkroczenia do skomplikowanego świata techniki, nie to, co dzisiejsze klikanie na smartfonie, dające złudne poczucie wiedzy i umiejętności.

Ale do rzeczy. Elektroniką tak na pół poważnie zacząłem interesować się w wieku może 14-15 lat, trochę pod wpływem kolegi z klasy, który ciągle coś tam lutował, trochę pod wpływem Taty, który zaczął przynosić mi do domu różne elementy elektroniczne, starając się tłumaczyć, co to jest, jak działa, do czego służy. Były to zarówno elementy sprawne, abym mógł coś z nich zbudować, zobaczyć, jak funkcjonują, jak i elementy uszkodzone, abym za pomocą młotka i lupki zajrzał, co jest w środku. Tata nie był elektronikiem lecz fizykiem, dokładniej - nauczycielem fizyki - ale pracował w hucie jako - jeden z pierwszych, a w moich okolicach pierwszy - programista komputerowy, otoczony w pracy chmarą elektroników i "elektroników".

Jeździłem zarówno z Tatą jak i kolegami po sąsiednich miastach w nadziei, że może trafimy w księgarni na jakąś książkę w której będą opisane elementy, jakieś układy elektroniczne, będą jakieś schematy ciekawych urządzeń, na jakiś sklep, aby kupić w nim zestaw - nie pamiętam nazwy - młody elektronik (?). Była w nim garstka elementów, jakaś płytka, książeczka ze schematami. Jeździliśmy po bomisach w celu... hm..., no właśnie, najczęściej bez konkretnego celu, aby "coś" kupić, podłubać w tym, polutować, rozlutować, kupić jakieś elementy czy układy, które pewnie kiedyś "się przydadzą". Biegało się po kioskach w mieście, aby kupić jakieś czasopismo typu "Młody Technik", bo tam też bywały opisy jakże wtedy dla mnie skomplikowanych urządzeń elektronicznych.

Co do sprzętu - pierwszą moją lutownicą była oczywiście lutownica grzałkowa, później "dorobiłem" się jakże ciężkiej i -tak mi się wtedy wydawało - nieporęcznej lutownicy transformatorowej. I uczyłem się, uczyłem się lutować. Nie na magnetofonach, w których bezmyślnie wymieniałbym kondensatory. O nie, kondensatory to był towar luksusowy, po który trzeba było jechać najczęściej do innego miasta, nie mówiąc już o magnetofonie, którego zwyczajnie nie miałem. A nawet gdybym go miał, nie przyszło by mi do głowy, żeby w nim grzebać bo taki sprzęt otoczony był niemalże boską czcią :)

Lutowało się więc jakieś proste układy ze zdobytych, przerysowanych skądś schematów, jedne działające, inne, pełne ewidentnych błędów - ale któż to mógł wtedy wiedzieć - nie. Układy oczywiście w postaci "pająków" - ileż to razy prostujący się w czasie lutowania drucik kierował kroplę roztopionej cyny na czoło, policzek czy powiekę. A potem człowiek cieszył się jakimś generatorkiem, w którym migały diody świecące, jakimś radyjkiem superreakcyjnym, nadajnikiem o zasięgu kilku metrów czy jakąś akustyczną "piszczałką". Samodzielnie zbudowany zasilacz, z budzącym szacunek elementem, jakim był transformator, na pierwszej, nieudolnie wytrawionej w kwasie azotowym płytce drukowanej był już bardzo poważnym i niezwykle użytecznym w "pracowni" urządzeniem.

Czas płynął szybko, nadszedł okres studiów i dość przypadkowo i w ostatniej chwili wybranego kierunku - ...elektroniki. Okres fascynacji wielkim miastem, pewexami i ich zawartością - nowoczesną, kolorową, kuszącą pięknym dizajnem i kolorowymi wyświetlaczami tudzież sączącym się z niej dżwiękiem, zupełnie nieznaną i fascynującą techniką cyfrową - dsp, cd, dat, wzmacniaczami cyfrowymi. Porównania z naszym smutnym sprzętem nadeszły same i szybko. Rozpoczęły się dyskusje o układach redukcji szumów, dolby hx-pro, układami scalonymi i hybrydowymi, dziwnymi i niezrozumiałymi układami stosowanymi we wzmacniaczach, pierwsze nieśmiałe próby ingerencji w otoczony czcią unitrowski sprzęt. Wymiany tranzystorów, wstawianie układów dolby bc do magnetofonów ich nieposiadających, wyrzucanie układów 741 ze wszelkich torów akustycznych, modyfikacje wzmacniaczy mocy. Czlowiek coraz więcej widział, coraz więcej rozumiał, potrafił i miał większą wiedzę. Ale wiedzieć wszystko? Do tej pory daleko mi do tego :)

A potem? Coż, koniec beztroskiej młodości, praca - huta, szpital, jedna firma, druga firma... Nigdy przez ten okres nie pracowałem jako elektronik ani tym bardziej serwisant, ale kontakt pośredni z elektroniką miałem i mam jako automatyk.

Także Panowie adepci z lutownicą i kondensatorem w ręku - WIĘCEJ SZACUNKU DLA ELEKTRONIKI, to nie jest bułka z masłem i nie zaczyna ani nie kończy się na lutowaniu i wymianie kondensatorów. Więcej szacunku dla tych, którzy nie zawsze piszą RZECZY MIŁE, ale prawdziwe i warte przemyślenia i zastanowienia, dla tych, którzy swoją wiedzę ZDOBYWALI latami i przez dziesięciolecia dochodzili do tego punktu, w którym są. Howgh!

A poniżej kilka przypadkowych zdjęć z tej długiej i trudnej drogi. Proponuję innym wypowiedź na temat - jak wyglądała moja droga. Taki wspominkowy, świąteczny temat.

Pozdrawiam
Grzesiek

20240329_205335.jpg
20240330_101106.jpg
20240330_101021.jpg
20240330_101000.jpg
20240329_205354.jpg
20240330_101154.jpg
20240330_101226.jpg
20240330_101552.jpg
20240330_101542.jpg
20240330_101332.jpg
20240330_101307.jpg