Wasza historia sprzętowa - audiohistoria
- Zaloguj Zarejestruj się by odpowiadać
Nie znalazłem takiego tematu.
Można sobie powspominać od jakiego sprzętu się zaczynało za dzieciaka i co się potem miało.
Co było dobre, co było rozczarowujące.
I że kiedyś to było...
A teraz już nie ma....
Pierwszy sprzęt grający który pamiętam to gramofon-zabawka "Bratek" i bajki: "O Tadku niejadku, babci i dziadku" i oczywiście "Czerwony kapturek", na płytach wielkości trochę większych singli. Największe rozczarowanie z tego okresu to fatalne brzmienie samodzielnie zakupionej na odpuście, zamiast pistoletu na kapiszony, pocztówki dźwiękowej "O margarynie palma" czyli "Una Paloma Blanca" - George Baker.
Ostatecznie silnik z tego gramofonu zasilany znacznie wyższym napięciem zakończył żywot w charakterze wiertarki do płytek drukowanych, a wzmacniacz z głośnikiem zwiększał znacząco zasięg rażenia na ulicy i podwórku zestawu do samodzielnego montażu produkcji Telpod - syreny MO, straży i pogotowia.
Kolejnym cudem techniki w osobistym posiadaniu było radio do poskładania "Zwiezdoczka", które chciałem przerobić na zakres fal długich, by słuchać w drodze ze szkoły o nierównej walce Mytnika i Sujki z Suchoruczenkowem i Olafem Ludwigiem na trasach Wyścigu Pokoju. Niestety, ruskie P401 x2 we wzmacniaczu w.cz. miały za małe wzmocnienie by w prostym radyjku bez przemiany częstotliwości podołać temu zadaniu w odległości 250km od nadajnika. Pomoc przyszła ze strony cioci która wyszła za mąż za elektronika z kopalni i moje zasoby części wzbogaciły się o wiele cennych elementów krajowych i importowanych, w tym tranzystory widmo - ASY34-37, które dla (wówczas) 227kHz miały tak potężne wzmocnienie, że sukcesów Piaseckiego mogłem wreszcie słuchać na żywo.
W stereo zakochałem się od pierwszego słuchania, co nie było czymś niezwykłym, zważywszy, że zauroczenie to nastąpiło ze słuchawkami SN-50 na uszach, podłączonymi do "Uwertury" (kupionej za kilka pierwszych kawalerskich wypłat przez starszego kuzyna), przy kosmicznych dźwiękach J.M.J "Oxygene" z płyty przegranej na taśmę.
Niestety, na co dzień musiałem zadowolić się "Mają" i dwoma kasetami Chemitex Wiskord Szczecin, z nagranym z Rubina 714P występem Bony M. w Sopocie oraz skądś przegranymi piosenkami Joe Dassina. To była świętość dla mamy, z wyłamanymi ząbkami blokującymi zapis. Gdy w końcu zamieniłem się z kolegą i za niebieskiego resoraka "Simca" (made by MatchBox) oraz arkusz naklejek "Coca-Cola" otrzymałem C-90 Stilon Gorzów, mogłem wreszcie nagrywać Listę Przebojów. Ale tu przyszło gigantyczne rozczarowanie - muzyka z kasety za nic w świecie nie chciała brzmieć jak z radia. I tak odkryłem pierwsza ważną dziurkę: "Maja" miała pod klapką otwór na śrubokręt prowadzący prosto do PR-ki regulującej prąd podkładu! Było lepiej, ale co potrafi ten radiomagnetofon okazało się dopiero wtedy, gdy kolega z klasy pożyczył mi do posłuchania nagranego na Pewexowskim sprzęcie żółtego BASFA LH extra I. Oczywiście musiałem na końcu taśmy, gdy Eric Woolfson zakończył swoje monumentalne "Silence and I" nagrać próbkę z UKF. Po tym doświadczeniu nie kupiłem już żadnej zwykłej, czerwonej lub niebieskiej "stilonki".
Czas pierwszego stereo w domu to DSS402 "Zodiak" + ZG15C. Niestety, to niezbyt fortunne połączenie sprawiło mi gigantyczny problem. W tajemnicy przed rodzicami zabrałem sprzęt na zabawę andrzejkową do szkoły i niestety, Lech Janerka tak się cieszył z krótkich przypływów gotówki, że po tej imprezie to ja musiałem wskrzeszać głośniki wysokotonowe - była to pierwsze i jedyne w moim życiu przewinięcie cewek głośnika GDW - na dodatek na tyle udane, że ojciec nie zauważył różnicy brzmienia pod maskownicami, w czym zresztą wydatnie pomogło delikatne przestawienie gałki o 2-3 ząbki na osi potencjometru od "wysokich". W końcu, gdy zacząłem przesiadywać niedzielnymi wieczorami przy sprzęcie z własnoręcznie wykonanymi z nauszników przeciwhałasowych i wkładek telefonicznych W66 słuchawkami, to wreszcie uzyskałem zgodę na przeniesienie Zodiaka i kolumn do swojego pokoju. I wtedy się zaczęło poważne słuchanie..
Dla mnie zaczęło się jak w domu się pojawił eltron100U i para mildtonów 70.
I od tego momentu wszystko się zaczęło;D
Spędziłem wiele godzin wpatrzony w wskaźnik wysterowania podczas odsłuchu jakbym był w transie.
Po jakimś czasie zacząłem się interesować innymi wyrobami unitry, po dłuższym czasie kupiłem swój pierwszy gramofon którym był GS-464 (którego dalej mam :D)
Przez pewien czas grał razem z eltronem, jednak to mono nie wystarczało na płyty stereo, pierwszy stereofoniczny wzmacniacz jaki kupiłem to była akurat Yamaha. Pierwszy stereofoniczny sprzęt unitry jaki miałem to był zestaw ZM-3000 z jakimiś monitorami technicsa, nie były niczym specjalnym. Za to sam zestaw grał bardzo ładnie jak na moje do tego momentu doświadczenia. Po latach słuchania mono na eltronie jakiekolwiek lepsze stereo brzmiało przepięknie.
Czas minął i zestaw oddałem jako prezent, zanim go oddałem zdążyłem kupić dwie pary słuchawek SDH-205 marki alpha, także zdobyłem parę SN-60.
To były pierwsze słuchawki jakie miałem na użytek własny i bardzo miło się na nich słuchało, w końcu ten efekt stereo w pełni mógł być wykorzystany ;D
Po tym sprzęt który zbierałem nabrał charakter bardziej pod instrumenty, eltron 30 pod gitarę i organy b-2
Mikrofony pojawił się niedługo po, pierwszy Mikrofony unitry jaki miałem to było MDU-24, po tym były różne MDO/MDU ;D
A reszta to historia, większość moich zakupów już opisałem w moim temacie o studi nagrań.
u mnie:
-gramofon UNITRA FONICA WG-551 - na którym słuchałem bajek i płyt z lat 70-tych. Jakość stereo
- Radio unitra diora Giewont - kuchenne, tam leciały przeboje pr. trzeciego.radio dobre choć mono.
- w końcówce lat 80-tych Walkman Kajtek, nie dało się tego słuchać - oddałem siostrze.
-potem w 1989 jakiś Radiomagnetofon International -jamnik chińczyk, tragedia jakościowa coś tam grał ale nie za głośno.(gra w garażu- tylko radio)
-w 1992 - radiomagnetofon Philips taki większy jamnik, to już jakoś dawało radę.(gra w warsztacie)
-1992 walkman panasonic z radiem i rds - wypas.(siostra odziedziczyła)
w 1995 Ufo czyli radiomagnetofon z cd panasonic - no to wypas na pilota. (ojciec odziedziczył, gra)
A teraz na starość to Mam Unitrę amplituner At9010 , radiomagnetofon Rms 451 i radyjko Dana.
Z kaset to użyłem raz Stilonki z Gorzowa,przed szczecińskimi mnie ostrzegli koledzy, ale później to jakieś najtańsze sony, fuji i tdk z Niemiec.
Pierwszym sprzętem w domu, jaki ma pamięć zarejestrowała, był nowy telewizor. NEPTUN. Stał i nie grał... wywoływało to ponoć moją irytację, głośny płacz i denerwujące rodziców ciągłe pstrykanie czerwonym przyciskiem, co z powodu braku reakcji rzeczonego telewizora powodowało jeszcze głośniejszy mój płacz... telewizor nie grał, gdyż... we wsi nie było prądu. Tuż za miedzą łomotała już nowoczesna huta z sześciopiecową elektrostalownią - a we wsi nie było prądu, czy jak to się wtedy mówiło - światła. Był rok chyba 1973. Moja wieś była chyba ostatnią niezelektryfikowaną wsią w szerokiej okolicy, mimo, że leżała bardzo blisko prawie 60-tysięcznego miasta. Ale pewnego dnia zjawili się niespodziewanie dla mnie we wsi jacyś panowie, zapanowało poruszenie, nastrój radosnego wyczekiwania, przyjmowania panów kolejno "po domach", kopania w czynach społecznych dołów pod słupy i wreszcie upragniony telewizor któregoś dnia zagadał. Ku mojej i wszystkich domowników uciesze.
Mniej więcej z tego okresu - a może i nieco późniejszego, nie pamiętam tego dokładnie, gdyż było to mniej spektakularne - pochodzi wspomnienie tranzystorowego radyjka na baterię, zwanego przez Tatę po prostu tranzystorem lub tranzystorkiem (nie znałem znaczenia tych słów, myślałem, że po prostu tak się mówi na takie gadające pudełko), którego nazwy również nie rozumiałem ale zapamiętałem ją na zawsze - MINOR. Potem w mej pamięci pojawia się inne, fascynujące i nieznane urządzenie - adapter (tak się wtedy mówiło). Gramofon znaczy się. BAMBINO. 4. Pamiętam ten rytuał rozpinania zamknięcia jak w walizce, niezrozumiałego dla mnie podpinania kabelków i... muzyka wydobywająca się z głośnika. Nie miałem oczywiście zupełnie pojęcia, jaki jest związek pomiędzy obracającym się kolorowym obrazkiem lub czarnym kółkiem a płynącym do uszu dźwiękiem, ale odkryłem że przejechanie paluchem po takim czymś wystającym z ramienia powoduje niezłe efekty dźwiękowe.
Po kilku latach nastąpiła długo wyczekiwana przeprowadzka do wspomnianego wcześniej, wtedy już prawie 70-tysięcznego, prężnie rozwijającego się miasta. Nastąpił zakup jakiegoś nowego NEPTUNA, w domu pojawiło się też radio. Ładne, włączane do gniazdka, z wieloma gałkami i przyciskami, z jasno podświetloną skalą. Nazywało się TARABAN. Dopiero po jakimś czasie poznałem znaczenie tego słowa. Z tego też mniej więcej okresu (a może i nieco wcześniejszego) pochodzi wspomnienie wizyt u starszej kuzynki i jej męża. Grało u nich radio. Grało dziwnie i wyglądało dziwnie, podświetlone na zielono, z jakąś wychylającą się wskazówką... dżwięk był jakiś niesamowity, nieziemski. Taki był mój pierwszy kontakt, choć zupełnie nie zdawałem sobie z tego sprawy, ze stereofonią. I radiem AMATOR.
Człowiek powoli dorastał, coraz bardziej zaczynał go interesować i frapować świat. Któregoś dnia z niekłamanym zdziwieniem odkryłem, że w czasie słuchania programu pierwszego (Polskiego Radia), po wciśnięciu jedynie klawisza U odzywa się inna stacja... ale jak odzywa. Dźwięk był czysty, głęboki, pozbawiony syków i pisków. W taki oto sposób odkryłem (oczywiście nie będąc tego świadomym) pasmo UKF i nadające tam stacje. Okazało się, że jest jakaś alternatywa dla Lata z Radiem, Rolniczego Kwadransa czy hejnału z Wieży Mariackiej i informacji o stanie wód głównych rzek Polski. Rozpoczęło się nieśmiało zainteresowanie słuchaniem muzyki, rozmaitymi zespołami muzycznymi, listami przebojów Programu 3 i Rozgłośni Harcerskiej. Widząc to zapewne, Tata (a może Tata z Mamą) sprezentowali mnie i mojej siostrze magnetofon. Tajemnicze wtedy urządzenie, które umożliwiało przez wbudowany mikrofon "naciągnięcie" kogoś na taśmę (tak mawiała moja Babcia) a potem odtwarzanie tego nagrania bez końca. Magnetofon nazywał się B-113 KAPRAL.
I zaczęły się czasy licealne. Był rok 1984. Świadomość świata wzrastała, chyba wtedy już wiedziałem, że do dobrego nagrywania z radia potrzebny jest kabel :) . I trwało nagrywanie. Na kilku kasetach STILON. Co kończyło się miejsce, nagrywało się od nowa. Kontakt z nowymi rówieśnikami powoli zaczął uświadamiać mi niedostatki układu TARABAN-KAPRAL bądź (w międzyczasie nabyta) JOWITA 2 IC-KAPRAL i zamarzyłem o czymś lepszym, sprzęcie z prawdziwego zdarzenia, stereo... Kończył się rok 1986. Tacie udało się upolować gdzieś, w jednym z kilku w ponad 75-tysięcznym, prężnie rozwijającym się mieście, sklepów RTV magnetofon. Stereo. MAGMOR MSD-5220. Srebrny, z czarną obudową. Piękny, z podświetlonymi białymi wskaźnikami, dwoma kolorowymi (czerwonymi) diodami świecącymi. To było coś... Radość jednak nie trwała długo, bo magnetofon zaraz się zepsuł. Nie pamiętam już, co się zepsuło. Ale w zapisie gwarancyjnym było, że sprzęt można bez podania przyczyny po prostu zwrócić w ciągu 5 dni od dnia zakupu, co Tata skwapliwie wykorzystał i zamienił (chyba w jednym i tym samym sklepie) na MSD-5220 CZARNEGO, którego mam do dziś. Minęło troszkę czasu i do magnetofonu dołączyło upragnione radio stereo, teraz powiedzielibyśmy - amplituner. AWS-105 AIDA. Też mam go do dziś, jeszcze niedawno (no, 2-3 lata temu) było w użyciu, jako wzmacniacz do odtwarzania muzyki z... telefonu. Ale wróćmy do czasów prehistorycznych. Brakowało mi tylko kolumn. Radio grało na małych, może półwatowych głośniczkach z jakichś zestawów typu Młody Elektronik, czy jakoś tak. Objeżdziłem z Tatą pół lokalnego świata, wszystkie wiejskie sklepy GS-u, gdzie było przysłowiowe "widło i powidło", okoliczne sklepy meblowe, bo chodziły słuchy, że w takich miejscach niespodziewanie pojawiają się takie artykuły, jak kolumny głośnikowe. No i determinacja została nagrodzona. Zupełnie już w tej chwili nie pamiętam gdzie i przez kogo, kolumny zostały "upolowane". Dwudrożne (wtedy niekoniecznie miałem tego świadomość). Mam je do dziś, choć z oryginalnych, z tamtego czasu, zostały tylko pudła. Ponieważ od nowości nie nosiły one żadnych oznaczeń (w sumie - ciekawe, dlaczego? Komuś nie chciało się ich przykleić, nie miał czasu a może oznaczeń) do tej pory nie wiem, co to za kolumny.
Mając taki zestaw mogłem już całkowicie zatopić się w tak niesamowicie mnie wtedy fascynującym świecie muzyki drugiej połowy lat 80-tych. I to pierwsza część historii. Może dopiszę kolejną...
Pozdrawiam
Grzesiek
Znakomite wspomnienia.
Najlepsze,bo z najlepszych beztroskich, młodych lat.
Świetnie się je czyta.
Sprowokowałeś mnie.
Postaram się w sobotę lub niedzielę przedstawić moją sprzętową historię.
Będzie kilka niespodzianek.
Ty mnie sprowokowałeś, żebym napisał dalszy ciąg.
Beztroskie czasy liceum, gust i potrzeby coraz bardziej się wyostrzają. Tandem MSD-5220 i AIDA ukazują coraz więcej niedostatków, do nagrywania Romantyków Muzyki Rockowej coraz częściej zaczynam pożyczać od kolegi Kasprzaka. Od miniwieży. Wydaje mi się, że nagrywa lepiej niż mój MSD. Paraduję z tym magnetofonem pod pachą przez całe 75-tysięczne miasto w zimowe wieczory... Któregoś popołudnia widzę u owego kolegi pośród innych magnetofonów (jego ojciec skądś to załatwiał i tym handlowali) MAGNETOFON. Fascynujący, z hipnotycznie otwierającą się kieszenią kasety. Srebrny - choć ja niby preferuję czarne, nie mogę od niego oderwać wzroku. Pytam, ile kosztuje. Pada jakaś irracjonalna kwota, chyba 100 000 złotych. Robi mi się smutno. Mój Tata chyba tyle w hucie nie zarabia. Później dowiem się, że to MDS-454 Diory...
Szybko kończy się czas liceum, pora na pożegnania z przyjaciółmi, z którymi człowiek spędził 4 najpiękniejsze lata życia. I wyjazd na studia. Wielkie miasto. Wtedy już większe 10-krotnie od tego, z którego wyjechałem. Wielki świat, nowe znajomości, nowe sytuacje. I kolejne fascynacje... pewexy, Sony, Technicsy. Piękne, nowoczesne, kolorowe, o świetnych parametrach. Odtwarzacza cd, magnetofony dat, cyfrowe wzmacniacze. Marzenia ściętej głowy, niemożliwe w żaden sposób do realizacji. Ciągłe rozmowy, chodzenie po sklepach. Ten składa w akademiku telewizor, ten magnetofon, ten wzmacniacz.
Któregoś dnia wracam na sobotę i niedzielę (nikt nie używał wtedy słowa weekend) do domu. A tu niespodzianka! Jakże miła dla oka i serca - magnetofon MDS-454. Srebrny, piękny. Skąd rodzice mają na niego pieniądze - nie wiem. Nie spytałem z resztą o to nigdy. Może powinienem? Cena - prawie 400 000 złotych!!! Jest druga połowa 1989 roku...
Do magnetofonu dołączają powoli tuner AS-252 i wzmacniacz WS-354. Mimo, że już nie byłem dzieckiem (w prawnym znaczeniu tego słowa), cieszyłem się jak dziecko. Pół roku później kolega (inny, nie ten od magnetofonów), wypatrzył gdzieś w sklepie kolumny! Szybka akcja, wzięty przez niego samochód ojca (był dyrektorem..., ojciec kolegi) i... są. Napis na nich dumnie głosi SPACE'86. Wydają mi się wspaniałe. A jak grają!
Czas płynie naprzód, jest rok 1991, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Coś mi się umyślało, że kupię sobie... klawisze i nauczę się grać. Uzbierałem trochę pieniędzy (inflacja pędziła...) i wybrałem się do sklepu w wielkim mieście. Niestety, ze łzami w oczach stwierdziłem, że uzbieraną sumę to mogę sobie... włożyć. Ale coż, pieniądze były, na osłodę kupiłem odtwarzacz cd, FONICĘ. CDF-002. I tak wyposażony dobrnąłem końca studiów.
A potem cóż - naturalną koleją rzeczy poszedłem do pracy, do tej samej huty, w której pracował mój Tata no i "założyła się" rodzina. Sprzęt, słuchanie muzyki jakby zeszły na dalszy plan. Coraz częściej z głośników zaczęły płynać smerfne hity, jakieś kołysanki. Aż nadszedł XXI wiek. Zakup pierwszego komputera i wybuch fascynacji mp3. Sprzęty powoli zaczęły "umierać". Pierwszy chyba tuner, który po zmianie systemu nadawania i wymianie głowicy na dwuzakresową jakoś nie chciał odbierać, później magnetofon i na końcu cd... To druga część historii.
Pozdrawiam
Grzesiek
Świetnie się to czyta. Jak dobrą książkę o czasach minionych za którymi tęsknimy. Ja tak nie umiem choć korci też coś napisać...
Ostatnia część historii - jeśli komuś chciało się to czytać :)
Dzieci rosły, a jak wiadomo - małe dzieci, mały kłopot, duże dzieci, duży kłopot. Sprzęt - czyli wtedy właściwie już tylko WS-354 i komputer stały się przedmiotami użytkowanymi od święta, reszta zaś sprzętu razem z kasetami zaległa gdzieś w zapomnieniu, w ciemnym i wilgotnym pomieszczeniu. Na lata.
W 2012 nastąpiła przeprowadzka. Przyszedł z nami tylko komputer i WS-354. I taki stan rzeczy trwał. Były mp3-ki, były flac-e, były płyty ale odtwarzane na napędzie cd w komputerze. Kupiłem lepszą płytę główną, znalazłem jakąś kartę Creativa i przez lata starczało. Aż nadeszła ta chwila, ten moment. Moment, kiedy przypomniałem sobie o sprzęcie, o którym tak marzyłem, którego w końcu wymarzyłem, a który gdzieśtam stoi i gnije... Zrobiło mi się najzwyczajniej w świecie przykro.
Przytargałem sprzęt, wyczyściłem. Tuner i magnetofon już więcej nie zagrały, odtwarzacz cd postanowiłem przywrócić do życia. Tak samo AIDĘ, która również przeżyła okres zapomnienia i z żalu stała się aż zielona w środku. Tylko MSD-5220 jakimś cudem uniknął takiego potraktowania, leżać w zapomnieniu u... siostry. Mimo, że cały ten sprzęt do mnie powrócił, nadal na topie był komputer i WS-354. Aż do czasu. Do czasu, kiedy padł mi wielki i ciężki jak Rubin 714p telewizor Samsunga. Kineskopowy. Telewizor ze wspaniałym dźwiękiem, z wbudowanymi do środka obudowy... dwudrożnymi kolumnami. Kupiłem jakiegoś płazińca o dźwięku jak dżwięk AIDY na półwatowym głośniczku. Postanowiłem, że dokupię do niego wzmacniacz. I wtedy przyszła refleksja - czemu na stare lata nie pofolgować sobie i nie zrealizować młodzieńczych, pewexowskich marzeń? Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Dokupiłem do telewizora wzmacniacz Technicsa. Kij, że przez znawców Technics traktowany jest jak parias, krytykowany za beznadziejność, wręcz wyśmiewany, przecież to REALIZACJA MARZEŃ po 30 latach (bo jest rok 2019)!!! Potem w domu zjawia się kolejny Technics (odtwarzacz cd), potem kolejny (tuner) i kolejny... I powstaje z tych Technicsów powoli centrum muzyczne, zjawiają się Quanty 300 STX, spejsy odlatują do córki i... i to właściwie koniec historii.
Teraz moje dzieci mają więcej lat niż ja, bohater pierwszej części historii. Ba, nawet więcej niż w drugiej części. Tak samo jak ja nigdy nie byłem w stanie zrozumieć życia i fascynacji moich rodziców, tak samo moje dzieci nigdy nie zrozumieją mojego życia. Że można o czymś marzyć latami i tego nie mieć, że można się cieszyć z byle czego (w dzisiejszym pojęciu). Ale nie można mieć im tego za złe. Każdy ma swój czas, swoje marzenia, swoje życie.
Pozdrawiam
Grzesiek
Pięknie....
Moją przygodę rozpocząłem dość późno. Najpierw otrzymana w prezencie na komunię wieża Sony z serii 'srebrny statek kosmiczny' :) Na dziecięce ucho spragnione charakterystyki typu "V" grało to świetnie i miało kopa, ale całość okazała się nieco awaryna. Z czasem trafiła się w prezencie bardzo stara mini wieża JVC z czarnej serii, która może grała mniej efektownie, ale była stukroć bardziej funkcjonalna i estetyczna. Służyła mi aż do technicznej śmierci. Z czasem jednak dostrzegłem, że dźwięk wydobywany z tego sprzętu niekoniecznie mnie satysfakcjonuje. Kupiłem zatem swój pierwszy używany "poważny" wzmacniacz - JVC AX-2 z 1980 roku. Jaki to był szok, że można słuchać z ustawieniem na płasko, a mimo tego brzmi to bardzo "głęboko" - nie do pomyślenia w wieży! Podłączony był do używanych Spejsów 86, które kupiłem, wymieniłem zawieszenia i uważałem wówczas za ósmy cud świata. :) W międzyczasie wpadły Altony 110 Disco, których dość szybko pozbyłem się, a dalej zaczął się kalejdoskop wymian sprzętu, dość często nabywanego po okazyjnych cenach i testowany co ile jest warte. Przygoda która trwa do dziś, ale ze znacznie zmniejszoną częstotliwością zmian.
Po drodze były również rozmaite Unitry. Najmilej wspominam model WS354, który grał fajnie, pomimo, że trudno go nazwać dobrze wykonanym i bezawaryjnym. Przyjemnie brzmiały z nim najbardziej podstawowe ZG15C, jasno i przestrzennie.
A co jest dziś? Mawiają, że szewc bez butów chodzi, więc skromnie. Poczciwa wieża segmentowa Sony serii midi - LBT-D505 z początku lat 90. Spełnia swoją funkcję, gra bardzo ładnie, cieszy oko i sprzyja lenistwu, dzięki obsłudze pilota. :)