Nie wiem ale zapytam, to się dowiem.
- Zaloguj Zarejestruj się by odpowiadać
Wymieniłem dziesiątki procesorów, setki albo i tysiące fetów [...]
Pamiętasz pewnie, jakie to były FETy. Które to tak się sypały masowo ?
[quote=Krecik;26797.129837;17433]Przeczytałem...
Tak widzę temat lutownic transformatorowych:
- szybka gotowość do pracy
- brak poboru mocy w spoczynku
- szybkie stygnięcie grota po odłożeniu, mniejsze zagrożenia przypadkowym oparzeniem
- dodatkowe, skoncentrowane oświetlenie pola operacji (nie wszystkie typy i nie bez modyfikacji na żarówkę z soczewką)
- przywiązanie do wiernego, niezawodnego narzędzia z dawnych lat, przyjemność z użycia na bazie sentymentu
- niekiedy tłumienie drżenia ręki znaczną bezwładnością własną (ważą trochę...), ale to można/trzeba sprytnie wykorzystać przećwiczonym ustawieniem ramienia i dłoni
- najwyższa niezawodność działania, nie ma ryzyka przepalenia grzałki przy naprawie u kogoś "w terenie"
- możliwość szybkiej wymiany grota na cieńszy/grubszy, chłodniejszy/gorętszy, ale też w drodze modyfikacji - gniazdo grota do pracy w wysokiej temperaturze
- możliwość 2/3 stopniowej regulacji mocy "na biegu" przełącznikiem odczepów trafa
(tylko niektóre fabrycznie to mają jak pokazana wcześniej 60/40W, ale można sobie samemu zrobić; niekoniecznie odczepami, da się prościej)
To tyle skromnych spostrzeżeń co do zalet. Osobiście nie używam, ale uprzedzeń też nie mam. Ważne, żeby wiedzieć, co można a co nie bardzo. Albo - jak w tytule tematu - zapytać, poczytać...
A wady ? No są. Jedna z największych, dawniej rzadko istotna, potem częściej, jeszcze później bardzo ważna. Nie zawsze ma znaczenie do teraz.
Otóż nie tylko wspomniany przez Tomka spadek napięcia na grocie, ale pojemnościowe połączenie grota z siecią 230V. Mało tego - napięcie ES na grocie to najmarniej 500V, a najczęściej powyżej 1000V, bywa 20kV i więcej też. Zależy to od tak wielu okoliczności, że trzeba zakładać najgorszy przypadek.
Żaden tranzystor FET bez wewnętrznego zabezpieczenia nie przeżyje kontaktu z takim grotem. Nawet nie bezpośredniego, może się zdarzyć, że taki w układzie gdzieś tam w urządzeniu daleko od naprawianego miejsca.
Większość starych, dobrych wykonań tych lutownic ma ekran pomiędzy uzwojeniami transformatora, ale to niewiele pomaga, bo on sam też jest na takim potencjale.
Pozostałe mankamenty są wszystkim znane.
Dobrze jest mieć lutownicę, która może pracować przez 2...5 godzin z małego aku w kieszeni, zachowując przy tym wszystkie swoje zalety. Czyli wszystko to, co powinna mieć lutownica serwisowa.[/quote]
Ja, swego czasu nie uszkodziłem żadnego mosfeta taką oto metodą. Dłonie i grot lut. transformatorowej podłączałem do małej maty przewodzącej i na niej dłubałem w płytce. Może to pociesznie? wyglądało, ale DZIAŁAŁO!
Wasz Andre'
PS Niech nikt nie opuszcza forum. Moja metoda: zastanawiam się długo nad odpowiedzią, odpowiadam po dniu, 2 dniach, a najlepiej wcale. Każdy może złożyć skargę do funkcyjnego. NAWET DO ADMINISTRATORA!
Ja lutowałem taką lutownicą transformatorową kilkanaście lat codziennie w pracy przez 6 godzin średnio, więc się nauczyłem nie przegrzewać ścieżek czy elementów. NIGDY nie zdarzyło mi się uszkodzić scalaków czy tranzystorów (w tym fetów). Owszem, mieliśmy lutownice Wellera, ale wolałem posługiwać się transformatorówką. Nie była uziemiona, nie mieliśmy bransolet antystatycznych i nie pracowaliśmy na podkładkach przewodzących tylko na filcowym pokryciu biurka. Ot takie dziwne cóś. Teraz mam kilka różnych lutownic, stare transformatorówki, gazowe, grzałkowe i diabli wiedzą jakie jeszcze. Podstawa to UMIEJĘTNOŚĆ posługiwania się narzędziem. Transformatorówką trzeba umieć się posługiwać, wtedy jest OK. Tak samo jak kierowca, stolarz saper czy elektryk swoimi narzędziami.
Jak dla mnie, transformatorówka ma jedną zasadniczą wadę. Jest to krótka długość życia grotu. Groty zazwyczaj kupowałem gotowe miedziane, przepalały się dość szybko, niekiedy "bez ostrzeżenia" przy dłuższym lutowaniu. Nie muszę chyba mówić, czym dla układu scalonego kończyło się takie przepalenie grota w momencie lutowania nóżek US. Mniej istotną wadą jest też konieczność sporadycznego czyszczenia papierem ściernym płaskowników miedzianych w miejscu przylegania grotu, inaczej po pewnym czasie zdolność do nagrzewania robi się marna. Pierwszy problem rozwiązałem stosując "wieczny" grot ze szpiczastym zakończeniem - precyzja pracy wzrosła, niezawodność również. Gdy potrzebuję zrobić coś błyskawicznie, używam "okrągłej" zielonej Lutoli z 1982 roku. Wcześniej była czerwona ZDZ 100W, ale obudowa z racji wieku zaczęła pękać. Częściej w użyciu jest jednak dalekowschodnia stacja lutownicza przeciętnej jakości.
Niewątpliwa zaleta transformatorówki - szybkie nagrzewanie i zwłaszcza stygnięcie oraz świetne właściwości do lutowania grubszych przewodów. Nie zliczę ile razy przypadkowo oparzyłem się kolbą stacji lutowniczej, zdarzyło się też przypadkowo przytopić jakiś plastik przy jej używaniu.
No to tajemna sekta Lut. transformatorowej górą!
O kurcze, miało być bez religii. Przepraszam :(
Ja również już nie wyobrażam sobie stosowania innego grota niż spiczastego, pracuje się nim miesiącami. Biała część obudowy się stopiła od długotrwałego grzania, a grot cały czas trzyma.
Częste szlifowanie miedzianych elementów lutownicy które zachodzą osadem jest prawdą, miejsca styku grota jak i sam grot też musi być czyszczony, osad z kalafonii potrafi nabruździć już po kilku lutowaniach.
ktoś mocowanie na grot tak dziwnie zrobił ale mam w planach to uciąć i zrobić od nowa jak w oryginalne
Ja też w tej swojej brązowej musiałem skrócić lufę, niczym Gustlik w Rudym 102 i na nowo gwintować - śrubki już wypadały. Działanie lutownicy się nie zmieniło.
Ja w poprzedniej, cześć jej pamięci. Nawierciłem otwory od środka i wgniotłem nakrętki M3. Polecam!
Jak dla mnie, transformatorówka ma jedną zasadniczą wadę. Jest to krótka długość życia grotu. Groty zazwyczaj kupowałem gotowe miedziane, przepalały się dość szybko, niekiedy "bez ostrzeżenia" przy dłuższym lutowaniu. Nie muszę chyba mówić, czym dla układu scalonego kończyło się takie przepalenie grota w momencie lutowania nóżek US.
Coś dla entuzjastów lutowniczych wynalazków, gdzie zjawisko o którym mowa jest wyżej stanowi istotę działania:
https://mlodytechnik.pl/files/lpu/59-mt-01-lutownica_weglowa.pdf
Piszą tam explicite o naprawie radioodbiorników.. Niechybnie mieli na myśli radia lampowe, choć tranzystorowa Eltra poprzedniczka Kolibra już w 1959 roku istniała, o importowanych tranzystorach (bo tak powszechnie nazywano przenośne radioodbiorniki) już nie mówiąc. Ale i bezpośrednio żarzone lampy w Szarotce spotkałby marny los. Oczywiście, należałoby je wyjąć z podstawek na czas lutowania, ale niestety oczko magiczne DM70 wlutowane jest na stałe. Wreszcie, także cewki w.cz. lub p.cz. nawijane cienkim drutem mogłyby takiej naprawy nie przeżyć, już niezależnie w jakim typie odbiornika. Ktoś kto wymyślił takie genitalne narzędzie z lekka się zagalopował...
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- …
- 89
- 90
- 91
- 92
- 93
- 94
- 95
- 96
- 97
- …
- następna ›
- ostatnia »
Wymieniłem dziesiątki procesorów, setki albo i tysiące fetów i żadnego nie uszkodziłem lutując transformatorówką. Owszem problemem jest uszkodzenie druku o które bardzo łatwo i nie dotyczy druku ZSRR bo ten sam odchodzi :D